Co warto zjeść w Chorwacji część 2: streetfood, markety, targi i klasyczny przepis na owoce morza



Nasz pobyt w Chorwacji spędziliśmy bardzo intensywnie. Chcieliśmy zobaczyć wiele, a wiedzieliśmy, że nieuchronnie zbliżają się deszczowe dni, więc skupiliśmy się na wyszukiwaniu najpiękniejszych, ukrytych plaż, podziwianiu tego, co kryło się pod wodą i zwiedzaniu urokliwych miast. Wielokrotnie spaliśmy pod namiotem lub po prostu byliśmy zbyt daleko od centrum miasteczek, żebyśmy mogli wejść na obiad do jakiejś knajpki. Niejednokrotnie też zwyczajnie szkoda nam było na to czasu i chętniej sięgaliśmy po chorwacki streetfood. Czasami też skusiły nas świeże ryby w sklepach i pokusiliśmy się na przygotowanie kolacji w wynajętym pokoiku. Dzięki temu, odkrywanie kulinarnej strony Chorwacji było nie tylko ciekawsze, ale też zwyczajnie tańsze.

Jak już pisałam w pierwszym wpisie o kuchni chorwackiej, obfituje ona w ryby i owoce morza. Wspaniałą sprawą jest to, że rybne stoiska w marketach są codziennie wypełniane świeżym połowem. Skąd to wiadomo? Otóż sprzedawane ryby są niepatroszone i można je dostać wyłącznie rano. Tak więc, jeśli planujecie na obiad lub kolację raczyć się świeżą rybką czy kalmarami, pamiętajcie, żeby wcześniej to zaplanować, bo na wieczór zostanie Wam tylko mrożona opcja. Jeżeli tylko nie zniechęca Was perspektywa sprawienia ryby, rano można wybierać spośród wielu morskich gatunków ryb albo skusić się na mule, krewetki, czy kalmary lub ośmiornicę, ciężko się znudzić. Dodatkowym plusem jest fakt, że rybę przygotowaną samodzielnie możecie zjeść za około 30% ceny tej samej ryby podanej w knajpie nad Adriatykiem, a więc różnica jest znacząca.


Nam szczególnie przypadły do gustu małe czerwonawe rybki widoczne z prawej strony na zdjęciu powyżej. To pagrus różowy lub gowik. Rybki są małe i trzeba ich zjeść kilka na jeden posiłek, ale mają niepowtarzalny, słodkawy smak, więc warto pobawić się w wyciąganie ości. Smażyliśmy je na maśle z odrobiną soli, nie kombinując zbytnio z przyprawami, żeby nie zagłuszyć ich naturalnej słodyczy.


Zauważyliśmy, że w marketach jedyną rybą, która była rzeczywiście rozmrażana był tuńczyk, który był rano zazwyczaj lekko jeszcze przymrożony. W małym sklepiku z rybami udało nam się jednak dostać świeżutki filet. Uważam, że najlepszy tuńczyk to najprostszy tuńczyk. Filety posypałam odrobiną soli, delikatnie natarłam oliwą z oliwek i położyłam na grillu. Z tuńczykiem trzeba uważać, żeby nie grillować go zbyt długo, bo robi się suchy, kilka minut wystarczy. Warto patrzeć na filet od boku, bo wyraźnie widać, kiedy mięso zmienia kolor i jest już gotowe. Wtedy od razu ściągam tuńczyka z grilla i polewam sokiem z cytryny. Pycha. Na zdjęciu z oliwkami, rukolą i z duszonymi maślakami, które znaleźliśmy podczas spaceru.


W marketach też można trafić smaczne gotowe ryby z grilla i dodatki. Sprzedają też inne specjały kuchni chorwackiej na wagę, więc jest to dobra opcja na szybki, ciepły obiad w drodze. W marketach zaopatrywaliśmy się w ajvar, czyli pastę z pieczonych papryk i bakłażanów, oraz chorwacki pršut, czyli dojrzewającą szynkę suszoną, czasami wędzoną – brata włoskiego prosciutto, hiszpańskiego jamona, czy austriackiego specku. Warto też popróbować chorwackich serów, których wybór mają ogromny. Powiem Wam, że mało co smakuje tak wyśmienicie wieczorem nad oceanem, na odludziu, z namiotem za plecami, jak kromka świeżego chleba, posmarowana masłem, z plasterkiem pršutu i kawałkiem dobrego sera.


Wśród wielu aromatycznych, długo dojrzewających serów, królem jest paški sir, pochodzący z wyspy Pag. Ten owczy ser jest bardzo drogi, ale warto kupić sobie choć parę deko, żeby go spróbować, bo smak ma naprawdę wyjątkowy, dzięki zachowaniu wieloletniej tradycji wytwarzania. To najbardziej znany i nagradzany ser chorwacki, na którego opakowaniu znajdziecie tradycyjną koronkę z Pag.
Wspominałam w poprzednim poście, że ludzie z Pag mają szczególny stosunek do soli, a to dlatego, że cała Chorwacja korzysta z soli wyprodukowanej w salinach tej wyspy. Nazywa się ją tam białym złotem wyspy Pag. Kupiliśmy sobie worek takiej soli i zabraliśmy do domu. Nie żeby smakowała inaczej niż każda inna, ale worek starczy na długo i będzie przywoływał miłe wspomnienia 😊
Spacerując po miastach, warto rozglądać się po budkach z jedzeniem i sklepach z pieczywem. Chorwacja ma najbardziej apetycznie wyglądające sklepiki z pieczywem, jakie widziałam. Całe przeszklone, ukazują lady obficie zastawione słodkimi i wytrawnymi wypiekami. Wszystko jest pachnące, i świeżo chrupkie. W piekarniach można dostać burki, które choć nie są typowo chorwackim daniem, są w tym kraju bardzo popularne i można je znaleźć na każdym kroku. Burek cieszy się sławą w krajach arabskich i śródziemnomorskich. To zawijany placek z chrupiącego ciasta filo, przekładany farszem. My próbowaliśmy burka z mięsem mielonym, był syty i bardzo smaczny, o fajnej strukturze. To bardzo dobra opcja na śniadanie.


Fenomenalnym streetfoodem, który znaleźliśmy w Trogirze była grzanka z serem, krewetkami i pomidorami. Podobno Włosi uważają, że owoców morza z serem się nie łączy, ale Chorwaci widać tej zasady nie przestrzegają i powiem Wam, że w wypadku takiej grzanki „do ręki” do spaceru, ten ser naprawdę pasuje. W Trogirze również zjedliśmy pizzę z pancettą, której Chorwaci namiętnie używają w swojej kuchni.


Myślałam przez długi czas, że nie ma nigdzie lepszych lodów niż angielskie, bo to właśnie w Anglii zawsze zachwycałam się lodami, które są odpowiednio tłuste i słodkie, takie jak powinny być. Ale okazuje się, że najlepsze lody w swoim życiu (może z wyjątkiem kornwalijskich na bazie clotted cream) zjadłam właśnie w Chorwacji. Lodziarnia BobRocks w Zadarze sprawiła, że żadne następne lody podczas tamtych wakacji już mi nie smakowały. Koniecznie spróbujcie, jeśli będziecie w Zadarze.


Jedzenie w Chorwacji, to nie tylko to, co można kupić, ale część smakołyków, możemy dostać zupełnie za darmo, trzeba tylko dobrze rozglądać się po drzewach. W zależności od tego, w jakim czasie będziecie w Chorwacji, natura ma do zaoferowania inne rarytasy. My byliśmy tam w drugiej połowie listopada, więc na figi już się spóźniliśmy, ale za to spróbowaliśmy innych owoców, których nie dane było skosztować lipcowym, czy sierpniowym urlopowiczom. Podczas naszego pobytu owoce drzewka manjiga dopiero zaczynały dojrzewać, zmieniając barwę z żółtej na czerwoną. To drobne, czerwone kulki o chropowatej skórce, nieco podobne do liczi. Zjada się je w całości, mają słodko-kwaśny smak, a im czerwieńsze są tym oczywiście słodsze. Co ciekawe, w owocach tych naturalnie występuje alkohol, jednak muszą to być znikome ilości, bo, wierzcie mi, dużo się tego objadłam i nie domyśliłabym się 😉


Gałęzie granatowców uginały się wprost pod ciężarem pękających, dojrzałych owoców, których można narwać przy bocznych drogach więcej, niż jest się w stanie zjeść. Najwięcej granatów widzieliśmy na wyspie Mljet, gdzie ludzie przy domach mieli ich więcej, niż my w Polsce mamy jabłoni. Wydaje się, że mieszkańcy posadzili je wyłącznie dla ozdoby, bo owoce spadały z drzewa i rozpadały się na ziemi, znudzone brakiem zainteresowania ze strony właścicieli. Również na wyspie Mljet zerwaliśmy prosto z drzewa migdały, które trzeba było rozłupać, żeby dobrać się do jasnobrązowej pestki.
Kolejnym drzewem, które owocuje w jesieni, jest žižula, czyli głożyna pospolita, której owoce nazywane są chińskimi daktylami. Smakuje nieco podobnie do jabłka i jest bardzo chrupka. Ma niebezpiecznie ostrą pestkę, na którą trzeba uważać, bo można nią skaleczyć język.


Dostaliśmy miseczkę głożyny na powitanie od gospodarza, u którego wynajęliśmy pokój zaraz po przyjeździe na wyspę Krk. Opowiedział nam, że jego rodzice wrócili właśnie ze zbiorów oliwek, wylądowaliśmy na wyspie w pełni sezonu oliwkowego. Oczywiście od razu zapytaliśmy o możliwość kupienia domowej oliwy z oliwek i nabyliśmy od naszego gospodarza litr złotawo-zielonej, naturalnie mętnej oliwy.
Później nauczyliśmy się, że dobrej jakości domową oliwę można kupić na przydrożnych straganach, gdzie miejscowi oferują całą gamę samodzielnie przygotowanych produktów. Jeśli zastanawiacie się, co warto przywieźć z Chorwacji, odpowiedź znajdziecie właśnie na stołach tych straganów. Oliwki w zalewie, dżemy z fig i z pomarańczy, owoce i migdały zebrane we własnych sadach, mieszanki herbat ziołowych, ciekawe miody: kasztanowe, lawendowe, rozmarynowe, cytrynowe... Jeśli lubicie próbować miejscowych trunków, bez problemu dostaniecie też domowe chorwackie wino, między innymi słodki prošek, a także travaricę, czyli ziołową rakiję we wszelkich możliwych odsłonach.



A teraz obiecany klasyczny przepis na owoce morza. Podczas pobytu w Chorwacji przygotowałam w ten sposób mieszankę mrożonych siekanych owoców morza (zanim zorientowaliśmy się, że świeże możemy kupić tylko rano), ale też świeże krewetki w skorupkach. Wersję siekaną zajadaliśmy ze świeżym pieczywem, ale fantastycznie sprawdzi się tutaj grzanka z białej bagietki, na której ułożycie przygotowane danie i będziecie mieli pyszną bruschettę z owocami morza.

Składniki:

220 gram pokrojonych drobno mieszanych owoców morza (jeśli były zamrożone, trzeba je wcześniej rozmrozić i odsączyć na sicie)
1 nieduża cebulka
2-3 ząbki czosnku
2 łyżki siekanej natki pietruszki
1 łyżka masła
chlust białego wytrawnego wina, około 100 ml
oliwa do smażenia
sól i pieprz

Przygotowanie: 

Cebulę i czosnek obieram i drobno siekam. Na patelni rozgrzewam niewielką ilość oliwy z oliwek i wrzucam na nią cebulkę. Kiedy się zeszkli, dodaję czosnek i stale mieszam, smażąc go około 1-2 minut. Następnie dodaję pokrojone owoce morza i zieloną pietruszkę, zostawiając odrobinę do podania, i smażę chwilę, mieszając. W międzyczasie dodaję soli i pieprzu do smaku. Długość smażenia zależy od tego, jak są kawałki, ale, generalnie, owoce morza nie lubią długiego smażenia 1-2 minuty i wystarczy. Wlewam wino i szybko redukuję płyn na dużym ogniu. Kiedy wino się zredukuje, dodaję na patelnię masło i od razu ściągam patelnię z gazu. „Wkręcam” masło, mieszając stale, aż się rozpuści. Ostatni krok sprawia, że powstanie wyjątkowo kremowy sos.
Podaję z zieloną pietruszką, lampką białego wina i ze świeżą bagietką lub grzanką. Można dorzucić ćwiartkę cytryny.

Jeśli używacie świeżych, szarych krewetek, łatwo ocenić jak długo należy je smażyć, bo zmienią kolor na różowy. Trzeba uważać, żeby krewetek nie przeciągnąć, bo zrobią się gumowate. 2-3 minuty na dużym ogniu to optymalny czas. Jeśli smażycie krewetki w pancerzykach, podajcie do kolacji miskę z wodą i plasterkami cytryny do opłukiwania palców.






Jeśli nie widzieliście jeszcze pierwszego wpisu o kuchni chorwackiej, zapraszam TUTAJ.

Komentarze

Popularne posty